Loading...
Jesteś tutaj:  Home  >  artykul_glowny  >  Bieżący Artykuł

NIE RŻĄ PARTII SOLOWYCH; CHÓRALNYCH RÓWNIEŻ

Od lewej: Hubert Kostrzewa, Jakub Kostrzewa, Wojciech Lendzion, Michał Matuszkiewicz, Arkadiusz Bujalski; Foto: FAPA-PRESS

Do operowych ról przygotowywane są latami m. in. po to, by ze stoickim spokojem znosić dolne i górne „c”, poruszać się w półmroku, sztucznym zadymieniu, w tłumie aktorów i statystów, w otoczeniu dziwacznych rekwizytów…

Dopiero siedemnasta; do spektaklu jeszcze dwie godziny. Czasu więc sporo, ale na zaplecze Teatru Wielkiego w Warszawie już wjeżdża koniowóz słynnej Grupy Kaskaderskiej Andrzeja Kostrzewy. Mija kilka minut i konie pod opieką jeźdźców wchodzą do budynku. Na piętro dostają się dużą towarową windą o powierzchni kilkunastu metrów kwadratowych. Jadą w dwóch turach, choć zmieściłyby się wszystkie za jednym razem. Dźwig jednak nie pierwszej świeżości, lepiej dmuchać na zimne. Wkrótce piątka wierzchowców parkuje za kulisami.

Za kulisami (drugi z lewej KOŃ); Foto: FAPA-PRESS

Chwila odpoczynku i opiekunowie biorą się do ich czyszczenia – na scenie wszystko musi lśnić, sierść także. Widać, że zwierzaki, które na występy przyjechały enty raz, czują się tu jak w domu. Można nawet powiedzieć, że za dobrze: bez różnicy im bowiem, czy są w boksie, czy w operze. W pogotowiu więc plastykowe worki i zmiotki. Za kulisami sprząta się co rusz, na scenie trzeba dotrwać do antraktu. Bywa więc komicznie, gdy koń załatwia się podczas którejś arii; bywa niebezpiecznie, gdy pomiędzy łajnem muszą tańczyć baletnice. Jak się kiedyś jedna w Carmen Bizeta pośliznęła, to cud, że udało się jej ustać i nie wylądowała na widowni.
Kiedy konie są już przygotowane, czas na jeźdźców. Ci idą do garderoby i przywdziewają kostiumy. Ze zwierzętami zostaje wtedy Tomasz Gronowski.

Tomasz Gronowski; Foto: FAPA-PRESS

Włodzimierz Gronowski; Foto: FAPA-PRESS

To on odpowiada za konie i za ludzi z nimi występujących. Przez kilkadziesiąt lat zajmował się tym samym jego ojciec, Włodzimierz(1943-2008), dyrektor Rewii Konnej, trener szkolący m.in. liczne pokolenia aktorów do ról filmowych.

Tomek miał niespełna 13 lat, gdy tata zaczął go przyuczać do pracy na tym, jakże trudnym, operowym gruncie.
W filmie można zrobić dubel, na plenerowym pokazie można coś zamarkować nawet w ostatniej chwili – mówi Gronowski junior – w teatrze nie da się widza oszukać; tam od razu widać, że coś nie zagrało. Dlatego wszystko trzeba dopieszczać w najdrobniejszych szczegółach, a konie układać najdoskonalej, jak to tylko możliwe. Najpierw muszą opanować do perfekcji ujeżdżenie i to niemal na poziomie Grand Prix, następnie kilka sezonów uczestniczyć w pokazach na otwartej przestrzeni, wreszcie asystować w próbach przedstawień obok doświadczonych koni. W zależności od tego, jak się spisują, dopuszcza się je do występów albo nadal trenuje. Na deski wprowadzane są wyłącznie najspokojniejsze z najspokojniejszych; te, których nie wystraszy żadna, nawet przypadkowa sytuacja. A przecież zdarza się, że coś nagle wystrzeli, że z impetem zwali się jakiś element dekoracji, że włączone dmuchawy spowodują np. falowanie wielkich połaci tła. Strach pomyśleć, co by się stało, gdyby wierzchowiec nie był odpowiednio wyszkolony i spłoszył się na tak małej przestrzeni, np. w scenie zbiorowej… w towarzystwie kilkudziesięciu śpiewaków i tancerzy oraz po brzegi wypełnionej widowni. Proszę sobie wyobrazić, jakiej odporności psychicznej musi być koń, który w Traviacie Verdiego, w zupełnej ciemności, ma wyjść zza kulisy przez niewielkie rozcięcie w kurtynie. To rozcięcie musi jeszcze sam znaleźć, wsadzić w nie głowę i głową rozsunąć, by się zmieścić. Tylko koń wie, jakie to trudne! – pointuje Tomasz Gronowski. – Wiele zwierząt nie daje rady skupić się, gdy ostre światła reflektorów biją im prosto w oczy, a wokół unoszą się tumany dymu. Dla innych katorgą jest wożenie statystów, którzy nie tylko nie potrafią siedzieć w siodle albo na oklep, ale na dodatek panicznie się tego boją. Ludzki lęk zwierzęta odbierają jako preludium ataku i wtedy stają się bardzo groźne: ów atak uprzedzają. Konie mające więc grać na scenie selekcjonuje się nawet przesadnie, a okres ich przygotowań trwa długie lata.
Ról uczą się nadzwyczaj szybko; a że pamięci można im tylko pozazdrościć, wiedzą nieraz lepiej niż ich opiekunowie, jak się, w którym momencie zachować. Zabawną historię miał na próbie poprzedzającej wznowienie Nabucco Giuseppe Verdiego, Włodzimierz Gronowski. Po drugim zamiast po trzecim takcie, niemal siłą, wypchnął na scenę jednego ze swoi koni, Akryla. Wierzchowiec zapierał się, skoro jednak pan kazał, to wyszedł. Ależ wybuchła awantura: na Gronowskiego posypały się reżyserskie gromy. Ten zwalił winę na konia, ale w pozostałych scenach, tak na wszelki wypadek, dał już wierzchowcowi wolne kopyto i wszystko szło zgodnie z planem.
Ja również wierzę nieraz bardziej koniom niż sobie, bo przedstawień nie gramy codziennie i zdarza się, że po długiej, paromiesięcznej przerwie, można coś pomylić, zwłaszcza że oper, w których występujemy jest kilka: obok Traviaty i Carmen jeszcze Skrzypek na dachu Bocka.

Na deskach TEATRU WIELKIEGO, opera NABUCCO; Foto:FAPA-PRESS

Dziś występują w Nabucco.  Z garderoby wracają właśnie jeźdźcy-aktorzy. Są w kostiumach, muszą jeszcze tylko osiodłać konie i w milczeniu, kompletnej ciszy czekać na swoje wyjście. Słychać już gong przywołujący widzów, sala zapełnia się, kurtyna idzie w górę…
Piotr Dzięciołowski

    Print       Email

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Nie zamieszczamy komentarzy niepodpisanych imieniem i nazwiskiem. Jeśli Autor zastrzeże swoje dane, pozostaną one wyłącznie do wiadomości redakcji.