Loading...
Jesteś tutaj:  Home  >  artykul_glowny  >  Bieżący Artykuł

CHCIAŁBY KONIARZ KONIA SWEGO (24)

Niektórzy przychodzą do stajni, płacą, sami nie chcą nawet siodłać, oczekują tzw. „gotowca”. Na szczęście większości z nas frajdę sprawiają nie tylko przejażdżki. Samo bycie z koniem i możliwość zajmowania się nim, traktujemy jako coś wyjątkowego. Nic więc dziwnego, że spora liczba koniarzy marzy o własnym wierzchowcu.

 

Foto FAPA-PRESS

Niektórzy przychodzą do stajni, płacą, sami nie chcą nawet siodłać, oczekują tzw. „gotowca”. Na szczęście większości z nas frajdę sprawiają nie tylko przejażdżki. Samo bycie z koniem i możliwość zajmowania się nim, traktujemy jako coś wyjątkowego. Nic więc dziwnego, że spora liczba koniarzy marzy o własnym wierzchowcu.

Jedni rzecz jasna marzą dla samego marzenia, bo doskonale wiedzą, że nie mogą sobie pozwolić na taki zakup i to nawet nie z racji finansowych, ale czasu, który musieliby poświęcić, by zapewnić konisku odpowiednie warunki. Inni marzenia wcielają w życie. Własny koń to jednak wyzwanie, świadomość, że od momentu, kiedy staje się nasz, podporządkowujemy mu całe nasze jestestwo.

–  Własny koń wywraca nam dotychczasowe życie do góry nogami, ale z tego raczej wszyscy zdajemy sobie sprawę, bo dodatkowego niezwykle bogatego bagażu obowiązków trudno uniknąć – mówi Jerzy Rubersz. – To jedna strona medalu, jest i druga. Musimy się na zwierzęciu znać w zakresie znacznie większym niż potrzebny jest w kontakcie sporadycznym. To, że radzimy sobie na wierzchowcach szkółkowych, nic nie znaczy. Często potulne jak baranki wykonują polecenia instruktorów, reagują na ich głos, a nam wydaje się, że to my tak znakomicie operujemy pomocami. Rozczarowanie następuje najczęściej w momencie, gdy konia już kupiliśmy i zaczynamy się z nim zaprzyjaźniać w nowym domu. Wtedy może się okazać, że ów kandydat na naszego czterokopytnego przyjaciela nie reaguje na sygnały, jest krnąbrny, nie chce współpracować, nie daje nóg do czyszczenia, straszy, próbuje ugryźć, kopnąć…  A w stajni, z której go braliśmy, wydawał się taki spokojny, taki sympatyczny. Może był na środkach? To się zdarza w stajniach, które nie mają ustalonej marki. Dlatego zresztą warto przed sfinalizowaniem transakcji, odwiedzić zwierzę kilka razy nie awizując swojej wizyty. 

Zakładając jednak, że sprzedawca jest uczciwy, nie stosuje żadnych farmaceutyków, a koń pod okiem nabywcy i tak zmienia swój sposób bycia, musi być tego jakaś przyczyna.

– Po pierwsze pamiętajmy, że koń, jeśli nawet z każdą godziną jazdy sprawuje się gorzej, nie zapomniał, jak z siodłem na grzbiecie się chodzi. To jeździec zademonstrował mu tak skromne umiejętności, że zwierzę nie rozumie poleceń, nie wie o co chodzi. Reaguje więc albo spowolnianiem, albo, co częściej się zdarza, przyspieszeniem uciekając od niewygody. Tymczasem właściciel ma coraz gorszy humor, zastanawia się, czy aby nie wymienić konia na innego, czy może jednak jest szansa na dotarcie się. Podłamany prosi o ratunek zawodowca. Lepiej późno niż wcale. Znam ten mechanizm dokładnie. Nie zliczę, ile takich próśb do mnie skierowano, w ilu przypadkach pomogłem. Bywa, że w pierwszych tygodniach zalecam rezygnację z jazd w miejsce częstych kontaktów z ziemi. Zabiegi „kosmetyczne” w boksie, spacery na uwiązie, lonżowanie na jednej i dwóch lonżach – oczywiście z instruktażem fachowca – temu powinno się poświecić początkowy okres budowania wzajemnych relacji. Koniecznie należy też wnikliwie obserwować konia, jego zachowania w rozmaitych sytuacjach. Tej umiejętności instruktor czy trener musi nowego właściciela bezapelacyjnie nauczyć, bo to podstawa, by rozumieć, co koń do nas mówi.

Pomoc nie polega jedynie na udzieleniu elementarnych rad i jednorazowym przywołaniu konia do porządku.

– Oczywiście, że nie, bo ledwie zamknęłyby się za mną drzwi, koń znów pokazałby swoje prawdziwe oblicze. Żeby więc osiągnąć zamierzony efekt, muszę pracować i z nim, i z jeźdźcem, i z obojgiem jednocześnie. Jak długo? – nie umiem powiedzieć, zależy od predyspozycji obydwu uczniów. Najtrudniej, gdy koń jest po przejściach. Wówczas porozumienie może się okazać niemożliwe, bo skrzywdzony przez człowieka wierzchowiec, wymaga kompana z wysokiej półki. Na pewno nie amatora. Dlatego namawiam początkujących koniarzy – przyszłych właścicieli, by po zakupy wybierali się zawsze z lekarzem weterynarii, ale też z doświadczonym jeźdźcem, który nie tylko doradzi, także przestrzeże przed nierozważną decyzją.

A owe decyzje biorą się z niefrasobliwości i często braku wyobraźni.

– Cóż, nie przygotowujemy się należycie do zakupu. Zamiast radzić się zaprawionych w bojach trenerów, instruktorów, penetrujemy ogłoszenia w internecie na własną rękę. Po pierwsze szukamy konia w cenie dla nas przestępnej, co akurat najbardziej jest zrozumiałe, ale też oferowanego blisko naszego miejsca zamieszkania i koniecznie pięknego. Umawiamy się na wizytę, zadajemy dziesiątki pytań, słyszymy, że konisko, w którym zakochaliśmy się od pierwszego wejrzenia: chodzi pod siodłem, jest spokojne, zdrowe, przyjazne. Znakomita recenzja. Tylko nie zawsze prawdziwa i jakże często wpędzająca niedoświadczonego koniarza w kłopoty. Samemu – powtarzam do znudzenia – można kupować proszek do prania, najwyżej będziemy musieli prać dwa razy. Z koniem, jeśli nie mamy odpowiedniej wiedzy, ten drugi raz może okazać się jeszcze gorszy od pierwszego.

Piotr Dzięciołowski (prawa autorskie zastrzeżone)

***

Foto FAPA-PRESS

Jerzy Rubersz: z wykształcenia historyk, absolwent Uniwersytetu Łódzkiego, z zamiłowania koniarz, nauczyciel jazdy konnej w Technikum Hodowli Koni w Wolborzu, kaskader.

 

 

 

 

 

 

 

 

    Print       Email

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Nie zamieszczamy komentarzy niepodpisanych imieniem i nazwiskiem. Jeśli Autor zastrzeże swoje dane, pozostaną one wyłącznie do wiadomości redakcji.