Loading...
Jesteś tutaj:  Home  >  artykul_glowny  >  Bieżący Artykuł

„WYCHOWYWACZ” KONI

Adam Sujecki: właściciel warsztatu samochodowego; porucznik kawalerii ochotniczej, członek Stowarzyszenia Miłośników Kawalerii 1. Pułku Ułanów Krechowieckich im. Bolesława Mościckiego; mąż, ojciec, dziadek.

ADAM SUJECKI; FOTO: FAPA PRESS

 

Adam Sujecki: właściciel warsztatu samochodowego; porucznik kawalerii ochotniczej, członek Stowarzyszenia Miłośników Kawalerii 1. Pułku Ułanów Krechowieckich im. Bolesława Mościckiego; mąż, ojciec, dziadek.

Niektórzy uważają, iż generał Bolesław Wieniawa-Długoszowski , pierwszy ułan RP, nigdy nie wjechał wierzchem do „Adrii” – najbardziej znanego lokalu przedwojennej Warszawy; inni są przekonani, że musiało tak być, bo przecież nikt by sobie czegoś podobnego nie wymyślił. Kto wie? Wieniawa miał tak szalone pomysły, że wszystkiego można się było po nim spodziewać!
Jak ów wjazd do restauracji mógł wyglądać, spróbowała przed kilkoma laty odtworzyć telewizja w jednym z odcinków „Kwadransa kultury”. Na potrzeby programu nakręcono krótki film o tymże wydarzeniu. W rolę generała wcielił się Andrzej Michalik, prezes i twórca Stowarzyszenia Miłośników Kawalerii 1. Pułku Ułanów Krechowieckich, w realizacji pomagał Adam Sujecki, członek Stowarzyszenia. Kawalerzyści stanęli przed trudnym   zadaniem. Po pierwsze musieli przekonać reżysera, by przedstawił wydarzenie w całości, a nie jak zakładał scenariusz, poprzestać na ulicznym obrazku sprzed „Adrii”; po drugie dogadać się z właścicielem lokalu, by zgodził się na wjazd konia do środka, a co za tym idzie, miał świadomość ewentualnych szkód.
Reżysera bez problemów namówił Andrzej, ja za to dogadywałem się z szefem restauracji – wspomina Adam Sujecki. – Przedstawiłem w czym rzecz i obiecałem, że straty finansowe, których nie można wykluczyć, pokryjemy w całości. Oświadczyłem, że daję mu na to słowo i musi mi zawierzyć, bo choćbyśmy stanęli na głowie, to nie zdążymy już sporządzić umowy na piśmie. Właściciel mocno się skrzywił, wtedy  natychmiast dopowiedziałem: proszę pana, daję panu kawaleryjskie słowo honoru!  – A, jak kawaleryjskie – odrzekł –  to się zgadzam.
Chwilę później, z błogosławieństwem reżysera i restauratora, ekipa przymierzała się do ujęcia. Próbny wjazd wykonywał Sujecki. Nie dość, że sam słusznego wzrostu, to jeszcze  jak na złość, przyszło mu dosiadać największego konia, jakiego mieli w stowarzyszeniowej stajni. Tymczasem w „Adrii” ciasno, do tego posadzka śliska jak diabli, a wierzchowiec kuty na cztery nogi. Jeździec ruszył więc ostrożnie, ale i tak przy pierwszej framudze doznał urazu kolana, przy następnej obtarł drugie. Najgorsze jednak dopiero go czekało: musiał przecisnąć się konno między skrzydłami szklanych drzwi. Ślizgając się niemal jak na lodowisku pokonał szczęśliwie i tę przeszkodę. Manewr w ciasnocie powtórzył z sukcesem Andrzej Michalik. Świadkami zdarzenia była nie tylko ekipa TVP, także licznie zgromadzeni statyści. Statyści nie byle jacy: najprawdziwsza śmietanka artystyczna Warszawy.
Dzięki temu ujęciu, na karty zamkniętej niedawno „Adrii”, wpisali się kolejni ułani. Mają zresztą nie lada przewagę nad Wieniawą, bo w ich przypadku nikt nie podda w wątpliwość, czy wierzchem wjechali, czy ktoś tę historyjkę zmyślił. Adam Sujecki, co prawda  uczestniczył tylko w próbach i na małym ekranie nie można było go zobaczyć, ale przed kamerą pokazywał się wielokrotnie i to w bardzo znanych filmach, m.in. w Starej Baśni,  Przeprowadzkach, Wojnie i miłości, Bitwie Warszawskiej 1920…

BITWA WARSZAWSKA 1920; NA PIERWSZYM PLANIE ADAM SUJECKI; FOTO KRZYSZTOF WOJCIEWSKI

Udział w Bitwie… Jerzego Hoffmana to przygoda wprost niewiarygodna. Pod Komarowem, w miejscu prawdziwej bitwy z bolszewikami, zgromadzono 300 koni. Takiej liczby nigdy wcześniej na żywo nie widziałem, mało tego, nigdy wcześniej nie miałem okazji być wśród takiej masy jeźdźców i wierzchowców. A kiedy kamera poszła w ruch i co krok dawali o sobie znać pirotechnicy, wydawało się, że wszystko dzieje się naprawdę. Trudno mi opisać słowami, co czułem. Kto kiedykolwiek brał udział w tak gigantycznej scenie batalistycznej, wie o czym mówię! Inni muszą uwierzyć mi na słowo, że przeżycie to wyjątkowe.
Na słowo kawaleryjskie – żeby nie było wątpliwości.
O kultywowaniu przez Adama Sujeckiego tradycji ułańskich zdecydował przypadek. Zaprocentowała wieloletnia przyjaźń z Andrzejem Michalikiem, u którego jeździł w podwarszawskiej stajni „Galop” w Kobyłce oraz podczas wakacyjnych szkoleń w Starych Jabłonkach. Któregoś dnia, a było to jakieś dwie dekady temu, odebrał od niego telefon z prośbą o wzięcie udziału w defiladzie na Placu Piłsudskiego z okazji Święta Niepodległości. Ten próbował się wymigać, mówił, że nie ma czasu, ale interlokutor nie przyjmował żadnych argumentów. – Musisz! – podsumował – bo brakuje mi ludzi, a defilada to stan wyższej konieczności.
Pojechałem. Nie spodziewałem się jednak, że sama jazda w szyku, którym przemierzaliśmy trasę z Kobyłki do Warszawy zrobi na mnie wrażenie. Mundury, równy stęp, wszyscy wyprostowani… Jakże inaczej niż w tak bliskim mi wówczas galopie pod kowbojskim kapeluszem. W drodze powrotnej, już po uroczystościach, wzięło mnie jeszcze bardziej. Po dziś dzień pamiętam, jak przejeżdżaliśmy Parkiem Saskim, ludzie nas obserwowali, a ja dobyłem szabli i niewprawnym ruchem wykonałem pierwsze w życiu cięcie jakiejś suchej gałązki. I wtedy właśnie zacząłem zastanawiać się, dlaczego właściwie nie zaciągnąć się do ułanów? Byłby to jakiś pomysł na moje jeździectwo, jakże różne od dotychczasowego. Do tej pory wraz z córką Joanną i jej dwiema koleżankami, zwiedzaliśmy konno Polskę wzdłuż i wszerz. Teraz mam okazję nauczyć się władać szablą, lancą, poznać historię kawalerii.

ADAM SUJECKI W CZASACH „KOWBOJSKIEGO KAPELUSZA”; FOTO Z ARCHIWUM AS

I tak Adam Sujecki został ułanem. Pociągnęło to jednak za sobą konsekwencje rodzinne: znacznie rzadziej ma okazję wspólnych wypadów z córką. Ta w kawalerii nie jest, a nawet jakby chciała, to mało prawdopodobne, by ją przyjęli. Mężczyźni rezerwują sobie miejsca w konnych oddziałach.
I zupełnie niesłusznie! Dziewczyny jeździły m.in. w oddziałach Krakusów. Niedawno dostałem od Marka Magowskiego, dowódcy 12. Pułku Ułanów Podolskich, przedwojenne regulaminy wojskowe, w których czarno na białym spisane są paragrafy dotyczące pań w kawalerii. W swojej książce „Zapomniana kawaleria”, Magowski przytacza opisy mundurów kobiet-ułanek. Tak się na te baby uparł, że dzięki niemu wzięły udział w tegorocznych zawodach kawaleryjskich w Poznaniu; na forum federacji kawaleryjskich zamierza zalegalizować ich prawo do służby w pułkach kultywujących tradycje polskiej jazdy. Według mnie dziewczyny zasługują, by mieć swoje pięć minut m.in. w oficjalnych uroczystościach, choćby za ich wkład pracy, dzięki któremu my brylujemy. Przed defiladami, zawodami, czy innymi imprezami, to przede wszystkim one zakasują rękawy i od świtu do nocy harują w stajniach, prasują nasze mundury, byśmy wyglądali jak prawdziwi ułani, a nie banda przebierańców. Po zawodach, odstawiamy je do kąta. To niesprawiedliwe.

DEFILADA W WARSZAWIE; FOTO Z ARCHIWUM AS

Kto wie, może więc z czasem i córka naszego rozmówcy wstąpi w ułańskie szeregi. Na razie zajmuje się wychowywaniem dwóch małych synów bliźniaków, o których kawaleryjskiej przyszłości dziadek już zadecydował. Właśnie obmyśla konstrukcję „bliźniaczego siodła”. Niedawno zaczął także uczyć się gry na gitarze, by śpiewać wnukom żurawiejki. A jak chłopcy podrosną, może kupi im konie. W rodzinie jest tylko jeden, jedenastoletni Filon.
Oby tylko każdy następny miał taki sam charakter. To zwierz do rany przyłóż! Jest u nas 10 lat, a trafił w moje ręce przypadkiem… jak ja do kawalerii. Wcale o niego nie zabiegałem, choć jak to koniarzowi, własny koń zawsze się marzy. Było tak: pewien leśniczy miał półtorarocznego źrebaka, którego musiał sprzedać, bo ten nie mieścił się już z klaczą w boksie. Poprosiłem go o zdjęcie. Dostałem fotografię zamieszczoną kilka miesięcy wcześniej na okładce „Konia Polskiego”, a przedstawiającą Filona przeskakującego przez matkę. Powiedziałem wtedy: jeśli źrebak jest tak piękny, jak ona, to go bierzemy. I wzięliśmy… przy jednym, przeciwnym głosie mojej żony. Szybko zresztą zaakceptowała nowego członka rodziny, może m.in. dlatego, że był tak znakomicie wychowany. A jego socjalizacją zajmowały się córki leśniczego i zrobiły to rewelacyjnie.
Adam Sujecki potrafi docenić i ocenić taką pracę nadzwyczaj wnikliwie, jako że sam zajmuje się dogadywaniem z młodymi końmi. Można by o nim powiedzieć, że jest „układaczem”, ale on woli określenie „wychowywacz”, używane przez hrabiego Maryana Czapskiego, autora monumentalnego dzieła „Historya powszechna konia”.

PRACA Z FILONEM; FOTO Z ARCHIWUM AS

Bliskie spotkania z młodym końmi, nigdy wcześniej nie chodzącymi pod siodłem, to najwspanialsza, nieustannie powtarzająca się w moim życiu przygoda. Cel zawsze taki sam: przekonać do siebie, stać się przewodnikiem i móc po zaledwie kilku tygodniach dosiąść takiego konia bez siodła i bez ogłowia, a czuć się przy tym, jakby rząd miał pierwszorzędny.
Psychika koni, możliwość porozumiewania się z nimi pasjonowała Adama Sujeckiego od kiedy tylko zaczął mieć z nimi kontakt. Nie jest więc w stanie pojąć, dlaczego wielu adeptów sztuki jeździeckiej, których uczy prawidłowego dosiadu, psychologiczna strona bycia z końmi w ogóle nie zajmuje. Uczniowie dziwią się, gdy mówi do nich: wsiąść zawsze zdążycie, na razie spróbujcie pochodzić z koniem na uwiązie, sprawić by stanął, gdy wy stajecie, by sam do was podszedł, by niewiązany pozwolił się siodłać…
Kiedy tak wyedukowani wskoczycie mu na grzbiet, nie tylko wam będzie o niebo łatwiej nim powodować, ale również jemu wykonywać wasze polecenia – pointuje  wychowywacz, Adam Sujecki.
Bogate doświadczenie, wiedza i umiejętność porozumiewania się z koniem, procentują m.in. przy okazji zawodów kawaleryjskich, w których, choć nie jest przecież najmłodszy, plasuje się w czołówce. II lokata na zawodach Militarii w Ossowie to jego największy sukces. O kolejnych na pewno wkrótce usłyszymy!

Piotr Dzięciołowski

    Print       Email

Jedna odpowiedź do “„WYCHOWYWACZ” KONI”

  1. ANNA pisze:

    Bardzo serdecznie dziękuję Panu Adamowi Sujeckiemu za tak miłe słowa.
    To dla mnie ogromny zaszczyt.
    Córka leśniczego

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Nie zamieszczamy komentarzy niepodpisanych imieniem i nazwiskiem. Jeśli Autor zastrzeże swoje dane, pozostaną one wyłącznie do wiadomości redakcji.