Loading...
Jesteś tutaj:  Home  >  artykul_glowny  >  Bieżący Artykuł

INNI LUBIĄ HOTELE, ONA WOLI KONIOWOZY

Agnieszka Dębicka, absolwentka zootechniki wrocławskiego Uniwersytetu Przyrodniczego, do napisania została jej jeszcze praca magisterska na temat konnych zaprzęgów; od kilku miesięcy współpracuje z Ireneuszem Kozłowskim…

AGNIESZKA DĘBICKA; foto: FAPA-PRESS

AGNIESZKA DĘBICKA; foto: FAPA-PRESS

Agnieszka Dębicka, absolwentka zootechniki wrocławskiego Uniwersytetu Przyrodniczego, do napisania została jej jeszcze praca magisterska na temat konnych zaprzęgów; od kilku miesięcy współpracuje z Ireneuszem Kozłowskim – drużynowym wicemistrzem świata w powożeniu. Pasjonatka koni i mlecznych krów, którym poświęciła kilka lat pracy naukowej.
Powiadają, że jak się jeździ, to się spada. Agnieszka zdaje się przeczyć tej teorii. Z końmi brata się co prawda od jedenastego roku życia, ale w sytuacjach, w których ktoś inny zaliczyłby tzw. glebę, ona ląduje na końskiej szyi. Pozycja może niezbyt komfortowa, ale w końcu lepsza niewygoda niż upadek. Raz co prawda potłukła się, ale wyłącznie na własne życzenie.

 – Koń po przejściach poniósł w kierunku stajni pędząc ze mną jak oszalały. W obawie przed upadkiem postanowiłam rozstać się z nim zsuwając bardzo powoli z jego grzbietu. Tak powoli, że kiedy uznałam, iż czas opuścić siodło, trafiłam lewą nogą w płot. Najgorsze było jednak przede mną. Musiałam wracać do domu do Legnicy samochodem, który miał tak twarde sprzęgło, że naciśnięcie pedału wymagało sporej siły. Niemal płakałam z bólu, ledwo dotarłam do miasta. Do domu zawiózł mnie kuzyn, bo sama nie dałam już rady.

Najważniejsze, że kości płotem nie naruszyła, wkrótce mogła znowu jeździć, kontynuować przygodę, którą, jak większość z nas, zaczęła przypadkiem. Koleżanka z podstawówki namówiła ją do wyjazdu na obóz jeździecki. Od tamtej pory zaliczała przynajmniej po jednym w wakacje. Obozowe wypady w teren wspomina po dziś dzień. W trakcie zajęć uczyła się nie tylko prawidłowego dosiadu i podstaw woltyżerki, miała też sporo innych atrakcji. W Centrum Turystyki Niekonwencjonalnej w Srebrnej Górze, gdzie organizowano turnusy, wspinała się na ściance, zjeżdżała na tyrolce, strzelała z łuku i wiatrówki. W zawodach strzelniczych i łuczniczych zajmowała pierwsze albo drugie miejsca. Szkoda, że jeszcze wówczas nie było u nas modne łucznictwo konne. Może i z konia strzelałaby w dziesiątkę.
Jeździectwo tak Agnieszkę wciągnęło, że wakacyjny kontakt z końmi absolutnie jej nie wystarczał. Dosiadała ich, gdzie tylko mogła – jeśli nie we wszystkich, to na pewno w większości ośrodków rozrzuconych wokół Legnicy.

– A potem nastąpiła przerwa, bo nie miał mnie kto wozić do stajni. Tatę przenieśli służbowo do Wrocławia, a mama nie prowadzi samochodu. Przez kilka lat moje galopy były więc sporadyczne. Wróciłam do nich dopiero na studiach.

Jeździła rekreacyjnie, w stylu westernowym, trochę też powoziła singlami i parami. Konie traktowała jednak wyłącznie hobbystycznie; przyszłość zawodową wiązała z bydłem mlecznym, którym zresztą zafascynowała się na studiach. I pewnie plany by zrealizowała, gdyby nie Ireneusz Kozłowski, zawodnik i trener powożenia, właściciel – wspólnie z żoną Natalią – Klubu Sportowego „Jagodne”. Pojechała do niego na miesięczne praktyki. Nie spodziewała się, że już po kilku tygodniach MISTRZ zaproponuje jej wyjazd w charakterze luzaka do Normandii na Mistrzostwa Świata w Powożeniu (2014).

12546021_930799590291290_743941201_o

MŚ w Normandii, powozi Ireneusz Kozłowski, z tyłu Agnieszka Dębicka i Justyna Pomarańska; foto ze zbiorów Ireneusza Kozłowskiego

Luzakowałam Ireneuszowi Kozłowskiemu i jako luzak brałam też udział w konkurencji ujeżdżenia oraz próbie zręczności. Pracowałam ciężko, czasu wolnego nie miałam, nie brakowało mi za to emocji, zwłaszcza w trakcie startów. Poczyniłam też pewnego rodzaju obserwacje. Zaskoczyło mnie, że choć zjechali tam zawodnicy z całego świata, wszyscy okazywali wobec siebie życzliwość, serdeczność. A przecież byliśmy rywalami. Podobało mi się też, że nasza ekipa mieszkała w koniowozie; w żadnym tam hotelu. Ja tak lubię, może za sprawą wspomnień. Przypomniały mi się dziecięce lata, kiedy podróżowałam z rodzicami z przyczepą kempingową. Pamiętam, że wydawała mi się ogromna. W Normandii już mi się nic nie wydawało: koniowozy naprawdę były gigantyczne.

Przygoda Agnieszki ze stajnią „Jagodne” miała zakończyć się po Normandii. Dziewczyna spakowała walizki, pojechała do domu z myślą, że wróci do pracy związanej z hodowlą krów mlecznych. Ależ była zaskoczona, gdy kilka miesięcy później zadzwonił do niej Ireneusz Kozłowski z pytaniem, czy nie zechciałaby u niego pracować i być jego luzakiem. Zgodziła się, ale wcale nie dlatego, że Kozłowskiemu się nie odmawia.

W pracy; foto: FAPA-PRESS

W pracy; foto: FAPA-PRESS

– To jest dla mnie wyjątkowe miejsce. Bardzo dobrze czuję się wśród zwierząt, wśród koni w szczególności. Dają mi masę pozytywnej energii, a te w Jagodnym, choć sportowe, takie „do przodu”, emanują nieprawdopodobnym spokojem. Nigdy nie zapomnę, jak przygotowywałam jednego z nich do konkursu, zaplatałam koreczki z grzywy, a on ni stąd, ni zowąd położył się i zasnął. To tylko świadczy, jak tutejsze konie dobrze i bezpiecznie czują się ze swoimi opiekunami.

Praca pracą, ale czas na podnoszenie umiejętności stangreta Agnieszka też znajduje. Podgląda i słucha swojego nauczyciela, nie wyklucza zresztą, że kiedyś może sama zacznie startować. Na początek w singlach albo parach.

– Czwórką też raz spróbowałam, ale kiedy Irek dał mi lejce, przekonałam się, że to sztuka dla najlepszych z ogromnym doświadczeniem i nieprzeciętnymi umiejętnościami. Na razie więc będę powozić krótszymi zaprzęgami. A jak mi będzie szło, czas pokaże.

My też jesteśmy ciekawi. (jp)

    Print       Email

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Nie zamieszczamy komentarzy niepodpisanych imieniem i nazwiskiem. Jeśli Autor zastrzeże swoje dane, pozostaną one wyłącznie do wiadomości redakcji.