Wbrew potocznemu rozumieniu „hipoterapia” nie jest metodą rehabilitacji wyłącznie pacjentów z dziecięcym porażeniem mózgowym – wyjaśnia Anna Strumińska, prezes Zarządu Głównego Polskiego Towarzystwa Hipoterapeutycznego. – Jest znakomitym lekarstwem na wiele dolegliwości fizycznych, ale również psychicznych! Stąd np. wykorzystywanie koni w terapii osób z zaburzeniami emocjonalnymi, zaniżonym poziomem wartości, mającymi trudność z funkcjonowaniem w grupie.
(…)Stało się już tradycją, że (Monty Roberts – przyp.red.) w każdym kraju odwiedza młodzież z zakładów wychowawczych lub opiekuńczych. Nigdy dotąd nie zdarzyło mu się jednak trafić do poprawczaka, którego wychowankowie jeżdżą konno i to we własnej stajni(…) – pisałem dziesięć lat temu dla miesięcznika „Koń Polski” (6/2004), relacjonując wizytę Monty`ego Robertsa w Studzieńcu, najstarszym w kraju zakładzie poprawczym. Dziś, gdyby ten słynny amerykański koniarz ponownie przyjechał do Polski i odwiedził ów poprawczak, musiałbym do przytoczonego fragmentu wprowadzić istotną korektę. Wychowankowie, owszem jeżdżą konno, ale już nie we własnej stajni, co zasadniczo ogranicza ich kontakt ze zwierzętami, minimalizuje oddziaływanie terapeutyczno-resocjalizacyjne. Nie mają już też gospodarstwa rolnego, w którym pracowali siejąc i zbierając strawę dla koni, ucząc się przy tym uprawiać ziemię. Brak tegoż zaplecza uniemożliwia placówce trzymanie, choćby kilku wierzchowców, bo w nowych realiach zwyczajnie jej na to nie stać.
– Zmiana nastąpiła kilka lat temu, z chwilą likwidacji gospodarstw pomocniczych przy jednostkach gospodarki budżetowej, co wynikało z unijnych uregulowań prawnych – mówi Andrzej Zakrzewski, dyrektor Zakładu Poprawczego w Studzieńcu. – Wymuszona przez Brukselę decyzja rządu spowodowała, że kilkaset tysięcy osadzonych w więzieniach, mogło z dnia na dzień zostać pozbawionych pracy. Ażeby temu zapobiec, Minister Sprawiedliwości utworzył z licznych gospodarstw pomocniczych, funkcjonujących przy zakładach karnych i aresztach śledczych, Mazowiecką Instytucję Gospodarki Budżetowej „MAZOVIA” (IGB MAZOVIA). My w drodze wyjątku, bo przecież nie jesteśmy zakładem karnym, zostaliśmy włączeni w ten nowy twór gospodarczy jako filia produkująca meble. Na szczęście kierownik tejże filii, Piotr Pawlik, okazał się aż takim miłośnikiem natury, że zgodził się wziąć w dzierżawę naszą ziemię, a przede wszystkim nasze konie. Te więc nadal chodzą pod siodłem. Co prawda Zakład musi teraz za korzystanie z nich płacić – trudno wymagać, by kierownik dokładał do koni z własnej kieszeni – ale wychowankowie mogą jeździć. Jeździ także młodzież spoza ośrodka, bo utrzymanie stajni jest nie lada wyzwaniem. Pasza, obsługa weterynaryjna, podkuwacz, do tego instruktorka jeździectwa oraz jeden z wychowanków zatrudniony w charakterze stajennego – to duże koszty.
Ekonomia ekonomią – nie wolno jej bagatelizować, ale tego, co obcowanie z końmi daje (może dać) człowiekowi, nie da się przeliczyć na żadne pieniądze.
– Lubię konie – mówi Piotr Górski, obecny stajenny – zajmowałem sie nimi na wolności. Mój pracodawca – jestem cukiernikiem – ma stajnię i często mu pomagałem w sprzątaniu boksów. Mało jednak miałem takiego bezpośredniego kontaktu, tyle co któregoś konia wyprowadziłem albo przyprowadziłem z padoku. Tu jest inaczej. Nie tylko sprzątam, ale zaprzyjaźniam się ze zwierzakami. Mogę nawet na nich jeździć, choć to akurat nie sprawia mi specjalnej przyjemności. Wolę pogłaskać, pogadać, przytulić. Zacząłem je rozumieć, a one mnie. To fantastyczne zwierzęta, każdy koń inny, choć, jak się człowiek nie zna, to sądzi że wszystkie takie same. Nieprawda. Jeden uwielbia bawić się folią, inne na sam jej widok dostają palpitacji serca. Jeden ignoruje człowieka, drugi ma do niego bezgraniczne zaufanie. Przywiązałem się do nich. Dziś przekonałem się, jak bardzo. Lada moment przyjdzie mi rozstać się z trzynastoletnią Haną. Okazało się, że jest nieuleczalnie chora. Trzeba jej skrócić cierpienia. Z takimi sytuacjami muszę się jednak liczyć, skoro myślę o pracy w ośrodku jeździeckim. Wychodzę stąd za dwa miesiące, będę szukał roboty, ale przyznam, że wolności boję się jak ognia. Jestem po odwyku. Nie chciałbym znów „popłynąć”, stracić danej mi szansy. W Studzieńcu sporo się przy koniach nauczyłem. Od czyszczenia kopyt po rozpoznawanie wielu chorób. Zdobyłem wiedzę, co, jak i kiedy robić. A nauczyła mnie tego wszystkiego nasza instruktorka jeździectwa, pani Sylwia Strzeszewska.
– Jestem tu od dwóch lat i nie żałuję – mówi instruktorka, absolwentka wydziału hodowli koni na warszawskiej SGGW, amazonka od siódmego roku życia. – Niektórzy dziwią się, że odważyłam się pracować z chłopakami, którym powinęła się noga? A to przecież normalni młodzi ludzie – też odczuwają, przeżywają dramaty, mają marzenia. A jeźdźcami są takimi samymi, jak wszyscy inni z tą jednak różnicą, że im kontakt z końmi nie tylko daje radość, ale pomaga w odbudowywaniu własnej wartości. Uczą się, że przy koniach trzeba zachować spokój, że na wszelkie oznaki agresji, konie odpowiedzą także agresją, że gwałtowna gestykulacja może zwierzę wystraszyć. Bo koń, jak lustro, pokazuje im, jacy są. Spokojem odpowiadają na spokój, obojętnością na obojętność, strachem na strach. Swoisty savoir vivre pomaga wychowankom panować nad emocjami.
Tym bardziej więc szkoda, że poza jednym wychowankiem, który pracuje w stajni na co dzień, kilkunastu innych, którym konie przypadły do gustu, ma z nimi styczność tylko dwa razy w tygodniu podczas lekcji w siodle. Czym innym są bowiem nawet systematyczne przejażdżki, czym innym stały kontakt ze zwierzęciem, zwłaszcza tak wymagającym, jak koń. W trakcie jeździeckiej lekcji uczeń opanowuje przede wszystkim tajniki wiedzy hipicznej, uczy się, jak przyłożyć łydkę, jak trzymać wodze, w którym momencie unieść się w siodle podczas skoku. Nie zdobywa jednak wiedzy zawodowej pozwalającej mu na podjęcie pracy w stajni w charakterze wykwalifikowanego masztalerza. A taką zdobywał, gdy obowiązywała poprzednia organizacja Zakładu Poprawczego w Studzieńcu. Hodowla koni była jego nierozerwalną częścią. Komu to przeszkadzało? Gdyby resort sprawiedliwości wyasygnował odpowiednią kwotę, stajnia nadal mogłaby być ośrodkiem szkolenia zawodowego. I rzecz nie w braku pieniędzy, na który skarżą się wszystkie resorty. Rzecz w nierozumieniu roli zwierząt w resocjalizacji nie tylko wychowanków Studzieńca czy innych poprawczaków, ale także więźniów. W największym w Polsce Oddziale Zewnętrznym Zakładu Karnego w Poznaniu, rybki, szynszyle, pawie, papugi, kucyki, legwan, zaledwie kilka lat pomagały osadzonym w powrocie do życia na wolności. Dziś już nie pomagają, bo okazało się, że warunki w zakładzie karnym nie są dla zwierząt najlepsze. Może warto było je poprawić, a nie rezygnować z formy, która przynosi wymierne efekty. Cały postępowy świat już dawno dostrzegł rolę zwierzaków w procesie resocjalizacji; nam do tego świata nie tylko wciąż daleko, ale coraz dalej, bo to, co dobre odkładamy ad acta. To prawda, że np. w Areszcie Śledczym w Białołęce realizowany jest program „Angel Dog” mający na celu przeciwdziałanie próbom samobójczym osadzonych; to prawda, że w kilku aresztach i zakładach karnych dogoterapia ma pomóc w „szkoleniu dla osób pozbawionych wolności w ramach przygotowania do powrotu na rynek pracy”, ale to wszystko jest kroplą w morzu potrzeb. A zwierzaki mają w kontakcie m.in. z osadzonymi i wychowankami zakładów poprawczych niezaprzeczalne atuty: nie pytają skazanego skąd przychodzi, co złego uczynił, jak duży ma wyrok. Biorą człowieka takim, jakim jest, a to pozwala temuż człowiekowi otworzyć się i szukać akceptacji, z jaką na wolności zapewne rzadko się spotykał.
Piotr Dzięciołowski
No to szkoda, że władze w Polsce nie doceniają terapeutycznej i wychowawczej roli kontaktu ze zwierzętami, w tym z końmi. Przypomniał mi się jeden z odcinków programu FEI World, który pokazywał się jakiś czas na antenie Sport Klub. Byłem tam tłumaczem i lektorem, bo to był tego typu program. Otóż w jednym z odcinków pokazywano ośrodek w USA, gdzie żołnierze po powrocie z wojny w Iraku czy Afganistanu, którzy mieli problemy psychiczne, byli leczeni właśnie poprzez kontakt z końmi. Ale kontakt nie z siodła, ale poprzez obsługę koni, przebywanie z nimi w stajni, na padokach itp.