Osiem sekund. Tyle musi utrzymać się jeździec na szalejącym, ważącym blisko tonę, byku. Te sekundy wydają się rozciągać w nieskończoność. Poziom adrenaliny jest tak wysoki, że jeźdźcy nie słyszą ani głośnej muzyki towarzyszącej zawodom, ani sygnału czasu. Gdy jeździec spada – publiczność wstrzymuje oddech.
Aby obejrzeć pierwsze w Polsce Mstrzostwa w Bull Ridingu należało w miniony weekend (25-26 lipca) wybrać się do Western City w Ściegnach koło Karpacza. Do konkurencji zgłosiło się 19 jeźdźców z Polski, Czech, Słowacji i Węgier.
Impreza jest częścią wielkiego europejskiego cyklu ujeżdżania byków, odbywającego się m.in. na Słowacji, w Niemczech, we Włoszech, Austrii, Hiszpanii i na Węgrzech. To z Węgier przyjechały do Karpacza byki, przywiezione przez grupę Tyuxirodeo. Zwierzęta te osiągają ceny rzędu kilkudziesięciu tysięcy euro. Do sportu są dobierane według kilku kryteriów: wyglądu, siły, charakteru, temperamentu. Po karierze sportowej żaden z nich nie trafia na sklepowe haki, jako wołowina. Mają zapewniony żywot do naturalnego końca.
W Stanach Zjednoczonych, ojczyźnie tego sportu, byk potrafi zarobić dla swojego właściciela potężne sumy. Zarobki najlepszych jeźdźców sięgają tam kwot sześciocyfrowych. Podczas zawodów sędziowie oceniają jeźdźców pod względem stylu jazdy, prób kierowania; punktują dosiad i zeskok. Oceniany jest też sam byk, a ocena tym wyższa, im zwierz trudniejszy do ujeżdżenia. Bycze cwaniaki częściej zmieniają kierunek, skaczą, wierzgają, kręcą piruety. Zawodnicy znają byki, bo dosiadają niejednokrotnie tych samych na kolejnych zawodach; niby więc wiedzą, czego się można po którym spodziewać… na przykład po takim byku po byku zwanym Łamaczem Kości.
– To tylko zwierzęta, a każdy pracujący ze zwierzętami wie, że tu nie ma stuprocentowej gwarancji czegokolwiek – mówi sędzia Marek Kociok. – Możemy przewidzieć, że przy upalnej pogodzie będą mniej żwawe, że dany byk pierwszy skręt robi zwykle w prawo, ale może zrobić w lewo. Zawodnicy losują byki, dużo więc zależy od szczęścia. Najwięcej jednak dzieje się w głowie – zawodnik musi być wytrenowany, ale i skoncentrowany. Na arenie nie ma czasu na myślenie, trzeba reagować odruchowo.
Ujeżdżanie byków to dyscyplina sportowa niebezpieczna i kontuzjogenna. Siniaki, otarcia, stłuczenia, naciągnięte stawy i mięśnie to norma. Nierzadko zawodnicy nie są w stanie zejść z areny samodzielnie. Jedną z niebezpieczniejszych jest sytuacja, w której zawodnik spada z byka, a ręka plącze mu się wokół liny służącej do trzymania się. Bywa, że po upadku zawodnik dostaje się pod kopyta rozpędzonego, ciężkiego zwierzęcia.
– Moim zdaniem, nie ma bardziej kontuzjogennego sportu – uważa tegoroczny zdobywca tytułu Mistrza Europy Środkowej Daniel Kociok z Tarnowskich Gór, jeżdżący na bykach od dziesięciu lat. – Ale co zrobić, gdy jest się uzależnionym od emocji podnoszących adrenalinę na niewiarygodne poziomy!
Zdobywca trzeciego miejsca, również Polak, Szymon Wierzchosławski, zaczął jeździć na bykach jako pierwszy nad Wisłą:
– Do końca normalni, to my nie jesteśmy – śmieje się Szymon. Uprawiam ten sport od kilkunastu lat i mam zamiar uprawiać go dopóty, dopóki zdrowie pozwoli.
– Bull Riding to nie corrida, podczas której zwierzęta są kaleczone i giną. W trakcie ubiegłorocznych pokazów odwiedzili nas przedstawiciele Ministerstwa Ochrony Środowiska – opowiada szeryf i właściciel Western City Jerzy Pokój. – Po obejrzeniu tego, co się dzieje na arenie uznali, że ochrony wymagają jeźdźcy, a nie byki.
EWA TYSZKO
[…] podczas zawodów ujeżdżania byków – (patrz fotoreportaż „Hej na byka” – https://hejnakon.pl/?p=19189 ). Wernisaż zaplanowano na 22 września na godzinę 18,30 w siedzibie Łódzkiego Towarzystwa […]