ZE WSPOMNIEŃ MATEUSZA DAMIĘCKIEGO: Rosyjska zima, kilkudziesięciostopniowe mrozy, parometrowe zaspy, bezkresny step. Po obu stronach przetartego szlaku po pięć tyczek z nasadzonymi arbuzami. Za chwilę, w szaleńczym galopie będę je ścinał jeden po drugim, wymachując efektownie szabelką. Dokładnie tak, jak przystało na carskiego oficera w służbie Katarzyny II.
Ruszam! Biorę zamach i nawet nie wiem, kiedy, obaj z koniem lądujemy w śniegu. Wstaję o własnych siłach, ale blednę z przerażenia. Wokół morze krwi, wierzchowiec w bezruchu i… bez nogi. Jestem na granicy psychicznej wytrzymałości. Zatykam uszy, by nie słyszeć potwornego rżenia, zamykam oczy, by nie wiedzieć, jaką krzywdę wyrządziłem zwierzęciu.
To wszystko dzieje się naprawdę w trakcie próbnego ujęcia Córki kapitana (2000 r.) według Aleksandra Puszkina w reżyserii Aleksandra Proshkina. Trauma na całe życie, a mam zaledwie 17 lat!
W ułamku sekundy zbiegają się zdenerwowani aktorzy, reżyser, operator, kaskaderzy i… wybuchają śmiechem. Okazuje się, że moja szczenięca wyobraźnia przeszła wszelkie granice. Morze krwi to sok z przepołowionego arbuza – trafiłem bezbłędnie. A noga? Koń ugrzązł w zaspie kompletnie zasłaniając jedną kończynę. Przy okazji zarżał, a mnie się wydało, że wyje z bólu. Był cały, zdrów, gotów do pracy. Zaczęliśmy kręcić.