Loading...
Jesteś tutaj:  Home  >  artykul_glowny  >  Bieżący Artykuł

WIERZYĆ W SIEBIE (7)

Jerzy Rubersz tym razem o… podtrzymywaniu jeźdźca na duchu.

 

JERZY RUBERSZ; foto: FAPA-PRESS

JERZY RUBERSZ; foto: FAPA-PRESS

Jerzy Rubersz: z wykształcenia historyk, absolwent Uniwersytetu Łódzkiego, z zamiłowania koniarz, nauczyciel jazdy konnej w technikum hodowli koni w Wolborzu, kaskader. O jego przebogatych doświadczeniach w siodle opowiadamy w kilku odcinkach. Dziś część siódma o… podtrzymywaniu jeźdźca na duchu.

 

Jak się jeździ to się spada. Konsekwencje spotkania z ziemią bywają poważne i częstokroć nie ograniczają się li tylko do leczenia złamanych kończyn, obojczyków, potłuczeń. Kości zrosną się wcześniej czy później, ból minie, ale zdarzenie zapamiętamy na długo, czasem bardzo długo. Obawy przed kolejnym upadkiem staną się swoistą blokadą. Ćwiczenia, które dotąd wykonywaliśmy na zupełnie przyzwoitym poziomie, teraz mogą sprawiać wiele kłopotów.

–  Jak długo będziemy odczuwać traumę, zależy w ogromnej mierze od trenera, który z nami pracuje, od jego wiedzy nie tylko stricte jeździeckiej, ale w tym kontekście przede wszystkim psychologicznej – wyjaśnia Jerzy Rubersz. – Jeździec nawet po niegroźnym upadku może stracić wiarę w siebie, a bez tej wiary nie ma co marzyć o realizacji hipicznych celów. Na traumę są oczywiście lekarstwa. Zalecam przede wszystkim czasową rezygnację z bardziej skomplikowanych ćwiczeń, przy czym te „bardziej skomplikowane” nie dla każdego znaczą to samo. Dla jednego będzie to półmetrowa stacjonata, dla drugiego szereg wysokości stu dwudziestu centymetrów…

Nie bez znaczenia jest też zapewne dosiadany przez nas koń. Bywają takie, które nie wybaczają błędów, a wówczas znacznie trudniej dogadywać się z nimi początkującym czy właśnie leczącym powypadkowe blizny.

– Koń powinien być zawsze dopasowany charakterem i stopniem zajeżdżenia do umiejętności użytkownika. W przeciwnym razie nawet najlepszemu trenerowi niezwykle trudno stawiać podopiecznemu wyższe poprzeczki i motywować go do treningu.

Foto: FAPA-PRESS

Foto: FAPA-PRESS

W karierze każdego jeźdźca, także rekreacyjnego mogą pojawić się momenty kryzysowe bez wyraźnej przyczyny. Nie trzeba zaliczyć upadku, by coś przestało w naszym jeździectwie funkcjonować. Niepowodzenia przychodzą niespodziewanie, niewiadomo skąd,  jedno rodzi drugie. Zapętlamy się i albo znajdzie się ktoś, kto poda nam rękę, albo nawet w ogóle przestaniemy jeździć; w przypadku zawodnika – startować.

– Mój nieżyjący przyjaciel, zawodnik i trener WKKW, zdobywca licznych laurów w Mistrzostwach Polski, Zbigniew Madejczyk, przestał startować w sile wieku, bo – jak mi powiedział – zaczął myśleć o tym, co znajduje się za przeszkodą. Takie myślenie rozkłada zawodnika. Nie można koncentrować się na sukcesie, jeśli człowieka paraliżuje lęk. Gdyby Zbyszek miał wtedy w zasięgu ręki psychologa, najpewniej szybko by się podźwignął i wrócił do czynnego uprawiania sportu. Niestety trenował sam… nikt mu nie mówił: dasz radę! A to bardzo pomaga. Wiem z własnego doświadczenia. Kiedy na mistrzostwach młodych jeźdźców w WKKW wyraziłem swoje obawy co do jednej z trudniejszych przeszkód, mój bogusławicki trener Wacław Gajda niemal się oburzył:

– Nie zrobisz tego? Ty nie zrobisz? Poradzisz sobie lepiej, niż ja. Do tego masz konia, który z zamkniętymi oczami pokona każda przeszkodę.

– Uwierzyłem Gajdzie i mi się powiodło. To tylko dowód, jak ważny jest przekaz, sposób dotarcia do jeźdźca. Niestety nie wszyscy instruktorzy i trenerzy zdają sobie z tego sprawę. Wielokrotnie słyszałem z ust nauczycieli jeździectwa słowa kierowane do ich uczniów: jesteś oferma, nic z ciebie nie będzie. Podobnym tekstem można wyrządzić wielką krzywdę. Tak niszczy się jeździeckie talenty, czego byłem świadkiem. Ja staram się zawsze dodawać jeźdźcowi otuchy i to nie tylko słowem. Kiedy widzę, że mu nie idzie, proponuję na przykład znakomicie rozluźniający, dostosowany do umiejętności jeźdźca tzw. szereg gimnastyczny, na który składają się na przykład z: cavaletti, stacjonata pięćdziesiąt centymetrów, następna siedemdziesiąt-osiemdziesiąt, a na końcu dubelbar. Działa ozdrowieńczo. Ćwiczenia, zwłaszcza dla skoczka, który z kondycją psychiczną jest na bakier, ustawiam w taki sposób, by pokonując przeszkody w galopie nie musiał nawet myśleć, że je pokonuje. Montuję stosunkowo niski parkur, którego na pewno nie będzie się bał. Każda zaliczona próba dodaje mu skrzydeł.  Bywa, że podwyższam na przykład jedną poprzeczkę… bez jego wiedzy. To takie drobne oszustwo dla dobra sprawy. Podwyższam przecież minimalnie, na przykład o pięć centymetrów. Jeździec pokonuje przeszkodę bez najmniejszego problemu, bo o tym nie wie. Gdyby wiedział, zacząłby się denerwować, zastanawiać, podchodzić do niej jak pies do jeża. Prawdę poznaje dopiero po wylądowaniu – jest wówczas w siódmym niebie. I oto chodzi! Ma w siebie wierzyć. Wiara czyni cuda.

Piotr Dzięciołowski (prawa autorskie zastrzeżone)

 

 

 

 

    Print       Email

Jedna odpowiedź do “WIERZYĆ W SIEBIE (7)”

  1. […] … Koń powinien być zawsze dopasowany charakterem i stopniem zajeżdżenia do umiejętności użytkownika. W przeciwnym razie nawet najlepszemu trenerowi niezwykle trudno stawiać podopiecznemu wyższe poprzeczki i motywować go do treningu. O tym, że jeżdżąc konno czasem się spada i jakie mogą być tego konsekwencje do przeczytania w kolejnym już wywiadzie dla Hej na koń! […]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Nie zamieszczamy komentarzy niepodpisanych imieniem i nazwiskiem. Jeśli Autor zastrzeże swoje dane, pozostaną one wyłącznie do wiadomości redakcji.