Loading...
Jesteś tutaj:  Home  >  artykul_glowny  >  Bieżący Artykuł

CZARDASZ, CZARDASZ NAD CZARDASZAMI (DZIENNIK KONIKOWSKI 3)

Wraz z odnalezieniem Stajni Konikowo, która zlokalizowana jest raptem 8 kilometrów od mojego domu w Udrzynie, od września 2011 roku rozpoczął się dla mnie okres wytężonej nauki sztuki jeździeckiej. Zadurzyłam się we wszystkich podopiecznych kopytnych Stajni i zaczęłam podpytywać Właścicielki o możliwość dzierżawy konia. Zwierzałam się też z marzenia posiadania własnego wierzchowca. Usłyszawszy to, Martyna Cholewińska, zwana przez to dalej Matką Chrzestną Projektu, podsunęła mi telefon do znajomego hodowcy koni. Akurat miał dwa do sprzedania.

 

Foto z archiwum autorki

I tak oto, ku własnemu zaskoczeniu, stałam się Kobietą Aktywnie Szukającą Własnego Konia. Każdy, kto takowego kiedykolwiek kupował wie, że do sprawy należy podejść z głową: trzeba odbyć spotkanie z wierzchowcem w obecności sprawdzonego weterynarza i poddać go podstawowym badaniom (konia, nie weterynarza rzecz jasna), zobaczyć, jak zachowuje się wśród innych koni, przy czyszczeniu i siodłaniu, dowiedzieć się, jaki jest jego rodowód, czy startował w zawodach, czy miał kiedyś kolkę itd. No właśnie! Gdy zobaczyłam Czardasza, i to z odległości 300 metrów, już się w nim zakochałam. Wiedziałam, że jest mój. Nie przeszkadzało mi, że nic o nim nie wiem, poza tym że rodzice są nieznani (NN); obecni właściciele niewiele mogli mi powiedzieć –konia mieli zbyt krótko. Stanu zdrowia też nie zweryfikowałam, bo nie pomyślałam o lekarzu.
Kilka dni później, 1 grudnia o godzinie 14.15, najprzystojniejszy z Karych zajechał do Konikowa. Niestety mnie przy tym nie było: czekałam na autobus wiozący córkę do szkoły, który akurat tego dnia, jak na złość, po raz pierwszy w naszej przygodzie z oświatą postanowił się spóźnić. Gdy w końcu dotarłyśmy do stajni, Czardasz już nie był czarny, tylko jasnobeżowy, bo wytarzał się w piachu na wybiegu. Stał przerażony po jeździe w przyczepie i zagubiony w nowym otoczeniu, mimo to wdrapałam się na niego i przejechałam kilka kółek, a potem wprowadziłam do boksu i nakarmiłam dwoma kilogramami warzyw kopnych, celem wkupienia się w jego łaski i pragnąc spowodować u niego wybuch miłości w moim kierunku.
Prócz niezaprzeczalnej urody, Czardasz z racji braku ruchu pod siodłem, charakteryzował się nikłą masą mięśniową oraz wielkim brzuszyskiem. W ciągu roku pielęgnowania go, Dzidziuś – tak go nazywam – znacznie rozwinął muskulaturę.

CZARDASZ i AILA; foto z archiwum autorki

W tym samym czasie, kiedy wzięłam Czardasza, Stajnię Konikowo spotkało jeszcze jedno wielkie szczęście: zamieszkał w niej super trener, nauczyciel, hippoterapeuta, opiekun koni, Mariusz Zawadzki. Okazał się być wielkim wsparciem w budowaniu naszej, niełatwej relacji z Czardaszem. Wyszło na jaw bowiem, że na uwiązie koń dostaje regularnego świra, że nie jestem w stanie założyć mu ogłowia, że czyszczenie jest wyzwaniem, bo zwierzak kręci się i wspina. Byłam wszak nadal, jak już wspominałam w poprzednim odcinku, bardzo początkującym i wyjątkowo płochliwym jeźdźcem. Dziś wiem (i radzę wszystkim, którzy mają skromne doświadczenie, a zdecydowali się kupić konia), że warto zainwestować,  choć w kilka konsultacyjnych lekcji z dobrym nauczycielem – ten  pomoże opanować pierwszą tremę, skoryguje błędy z ziemi i da nam poczucie pewności w budowaniu relacji z wierzchowcem.

Dzięki Mariuszowi nauczyłam się podejścia i stanowczości niezbędnej do okiełznania lęku własnego oraz lęku konia i nauczyłam się szykować Czardasza do jazdy w taki sposób, by na padok wchodził rozluźniony, a nie roztańczony ze strachu. Od roku, systematycznie pogłębiam moje jeździeckie umiejętności na jego grzbiecie, a o przygodach z tym związanych opowiem w następnym odcinku.
Agata Engel-Bernatowicz

    Print       Email

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Nie zamieszczamy komentarzy niepodpisanych imieniem i nazwiskiem. Jeśli Autor zastrzeże swoje dane, pozostaną one wyłącznie do wiadomości redakcji.