Loading...
Jesteś tutaj:  Home  >  artykul_glowny  >  Bieżący Artykuł

RAZ W ROKU WE WRZEŚNIU

Nad sobą ma Prezesa; pod sobą podkoniuszego i masztalerzy w liczbie około czterdziestu oraz… pół tysiąca arabów, angloarabów i kucy fiordzkich. Jest jednym z nielicznych pracowników Stadniny Janów Podlaski, który dzień w dzień odwiedza mieszkańców wszystkich stajni, wszystkich boksów.

ARTUR BIEŃKOWSKI, koniuszy; foto:FAPA-PRESS

Nad sobą ma Prezesa; pod sobą podkoniuszego i masztalerzy w liczbie około  czterdziestu oraz… pół tysiąca arabów, angloarabów i kucy fiordzkich. Jest jednym z nielicznych pracowników Stadniny Janów Podlaski, który dzień w dzień odwiedza mieszkańców wszystkich stajni, wszystkich boksów. Już o 6 rano, wspólnie z Prezesem Markiem Trelą i Anną Stefaniuk, główną specjalistką do spraw hodowli koni, wyruszają na godzinny obchód w trakcie, którego przekonują się, co przyniosła kolejna noc.

Niedawny awans z podkoniuszego na koniuszego sprawił, że Artur Bieńkowski nie ma już kiedy pracować z młodzieżą. Przez lata poświęcał jej gros czasu zawodowego i  prywatnego. Co prawda twierdzi, że wychowywanie niesfornych kilkunastoletnich adeptów (adeptek!) sztuki jeździeckiej jest znacznie trudniejsze od układania najniesforniejszych ogierów, ale że radę sobie dawał to i sentyment do pracy z nastolatkami mu pozostał.

Pokazy: NATALIA CIMAN na Albumie; Foto: KATARZYNA KALINOWSKA/HEJ NA KOŃ

A pewnie, że pozostał! – podkreśla. – Ileż razy te „moje” dzieciaki oklaskiwano przy okazji aukcji, zawodów, pokazów i to nie tylko w Polsce, także w Danii, Szwecji, Austrii! Moi podopieczni zdobywali laury na Jesiennych Pokazach Koni Arabskich, z powodzeniem uczestniczyli w Mistrzostwach Europy Koni Arabskich. Sam też – pochwalę się – zdobyłem brązowy medal ME. Przygotowywałem wychowanków na wielkie międzynarodowe zawody i imprezy, ale też na te mniejsze, lokalne. Myślę tu na przykład o balu maturalnym absolwentów miejscowego Technikum Hodowli Koni, podczas którego uczniowie tańczyli poloneza na arabach. Ależ miałem satysfakcję, że się udało, że byłem autorem tegoż pomysłu i że poloneza, dzięki telewizji, mogli obejrzeć widzowie w całym kraju.

Z  CHARLIEM WATTSEM; foto: KATARZYNA KALINOWSKA / HEJ NA KOŃ

Organizacją i reżyserowaniem pokazów, trenowaniem jeźdźców i koni, obecny koniuszy zajmował się od początku swojej pracy w Stadninie. Jedno z pierwszych zadań, jakie przed ośmioma laty otrzymał od prezesa, polegało właśnie na przygotowaniu dwunastu ogierów do występu na Pierwszym Jesiennym Czempionacie Koni Arabskich. Czasu było mało, zaledwie kilka miesięcy, a konie, nie dość, że przyszły prosto z toru wyścigowego, to od dawna nie chodziły pod klasycznym siodłem. Nic więc dziwnego, że trema dawała się we znaki wszystkim twórcom pokazu, ale nie tylko ona; dopiekały agresywne wypowiedzi internautów.  Ktoś rozpuścił wici w sieci, że to skrajna nieodpowiedzialność organizować pokaz na ogierach, do tego kryjących! Posypały się gromy.

Aukcja; foto: KATARZYNA KALINOWSKA / HEJ NA KOŃ

Ludzie stukali się w czoło i pytali, czy się nie boimy? A czegóż mieliśmy się bać! Jeśli ogiery są ułożone, to mogą paradować w zastępie kilkunastu i każdy zna swoje miejsce w szeregu. Araby są posłuszne i łagodne jak baranki pod warunkiem, że się wie, jak z nimi rozmawiać. Nie miejsce tu, by wdawać się w szczegóły, powiem jedno: araba trzeba najpierw przekonać do siebie, okazać mu szacunek, a jak już zaufa, zrobi dla człowieka wszystko i to nim się ten obejrzy. Uczą się błyskawicznie. To konie wszechstronnie uzdolnione i mogące służyć tak w jeździectwie rekreacyjnym, jak sportowym. I do bryczki, i pod siodło. Sukcesy odnoszą i odnosiły choćby w Mistrzostwach Polski. Znakomicie spisują się nie tylko w ujeżdżeniu i w skokach, także konkurencjach westowych. Promujemy je podkreślając ich nieprzeciętny wachlarz zalet. Dzięki naszym działaniom coraz więcej ludzi przekonuje się, że araby to nie tylko piękno, jakim emanują zawsze i wszędzie, ale też szeroko rozumiana użyteczność.

Chwila oddechu; Foto: KATARZYNA KALINOWSKA / HEJ NA KOŃ

Artur Bieńkowski sporo o nich wiedział, nim związał się zawodowo ze Stadniną. Już na studiach, na lubelskim wydziale zootechniki, zgłębiał wiedzę o janowskich koniach. Owocem jego badań i poszukiwań była praca magisterska pisana pod kierunkiem wybitnego hipologa, profesora Mariana Budzyńskiego: „Charakterystyka genealogiczna koni janowskich startujących w czempionatach”. Już wtedy był pewien, że nic ani nikt, nie są w stanie odciągnąć go od koni. Dziś mawia, że gdyby traktował pracę wyłącznie w kategoriach obowiązków, miałby jej dość. W końcu jak długo można wychodzić z domu świtem, a wracać po nocy.
Ale że to nie praca lecz pasja, ani myślę narzekać!

Stadnina w Janowie to nie tylko araby, także angloaraby oraz fiordingi. Konika polskiego też  można spotkać; foto: FAPA-PRESS

Pasja, która nie narodziła się w wieku szczenięcym, lecz dopiero na etapie szkoły średniej. W domu rodzinnym nikt z końmi nie miał związków, mama była leśnikiem. Sam fakt mieszkania opodal Stadniny okazał się dla przyszłego koniuszego magnesem niewystarczającym.
W latach osiemdziesiątych, gdy uczyłem się w szkole podstawowej, Stadnina nie robiła jeszcze nic, by przyciągnąć młodzież, żyła własnym życiem. Bardziej się izolowała od miejscowej społeczności niż by się miała na nią otwierać. Kompletnie mnie nie interesowało, co się tam dzieje. Bywałem w Stadninie raz w roku, we wrześniu, przy okazji słynnych aukcji; tych samych, które dziś odbywają się w sierpniu. Bywałem nie dla koni, bo te jeszcze nic mnie nie obchodziły, ale dla innej rzeczywistości. Dziś trudno to zrozumieć, ale wówczas, w szarej, przesiąkniętej ideami socjalizmu i komunizmu Polsce do Stadniny wkraczał na czas aukcji zachodni świat. Zjeżdżały z całej Europy wspaniałe samochody, tak duże, że z trudem mieściły się w janowskich uliczkach. Prezentowały się bajecznie,  zwłaszcza w porównaniu z syrenkami i małymi fiatami. Ale nie tylko auta wprawiały nas w zachwyt, także… puste puszki po coca coli. Zbieraliśmy je z ziemi, byle więcej. Mniejsze, większe, kolorowe. Goście częstowali nas cukierkami, a te „dobre uczynki” filmowali, by potem pokazywać w swoich krajach, jaka u nas bieda. Powinienem się oburzać, ale nie potrafię. Taka była Polska, takie było moje dzieciństwo. Z arabami w tle.

ARTUR BIEŃKOWSKI prezentuje klacz ze źrebakiem; foto: KATARZYNA KALINOWSKA / HEJ NA KOŃ

Artur Bieńkowski nie pamięta momentu, w którym drugoplanowe konie zaczęły odgrywać w jego życiu pierwsze skrzypce. Fascynację rozbudził w nastolatku na pewno  znany malarz Maciej Falkiewicz, który w siodle przemierzał Janów Podlaski wzdłuż i wszerz, a przy rozmaitych okazjach opowiadał o koniach historie zapierające dech w piersiach.
Zacząłem mu zazdrościć przejażdżek, stroju, wierzchowca. Coraz bardziej to wszystko do mnie przemawiało, coraz częściej przekraczałem bramę Stadniny. Wraz z kolegami zyskaliśmy przychylność pracującego tam wówczas Ireneusza Kozłowskiego. Zacząłem dosiadać koni. Okazałem się bardziej wytrwałym jeźdźcem od pozostałych adeptów, którym zabawa dość szybko się znudziła.
Dzięki koniom poznawał wciąż nowych ludzi, w tym znanych artystów. Jeden z nich, wybitny malarz profesor Ludwik Maciąg, podarował mu arabskiego ogiera.

ARTUR BIEŃKOWSKI na Charliem; foto z archiwum AB

Charliego próbowali okiełznać rożni koniarze; żadnemu się nie udawało. Mnie owszem. Porozumiałem się z nim, sprawiłem, że galop bez ogławia po nadbużańskich łąkach stał się czymś zwyczajnym. Koń tak przy mnie złagodniał, tak dał się ułożyć, że kiedy profesor przyjeżdżał do Janowa na Hubertusa, to brał go pod siodło. To kolejny dowód, że araby są łagodnymi istotami, tylko trzeba – o czym już wspomniałem – umieć się z nimi dogadać. Nie są to w żadnym razie konie szalone, co Stadnina w Janowie Podlaskim udowadnia wszem wobec na każdym kroku.

Piotr Dzięciołowski

    Print       Email

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Nie zamieszczamy komentarzy niepodpisanych imieniem i nazwiskiem. Jeśli Autor zastrzeże swoje dane, pozostaną one wyłącznie do wiadomości redakcji.