Loading...
Jesteś tutaj:  Home  >  artykul_glowny  >  Bieżący Artykuł

SZUM MIASTA

Malwina de Brade: absolwentka Wydziału Grafiki Akademii Sztuk Pięknych; maluje, rysuje, zajmuje się animacją filmową, wykłada fotografię i sama fotografuje… m.in. konie. Bez nich nie potrafi funkcjonować, choć o ich dosiadaniu może już tylko pomarzyć…

MALWINA DE BRADE; foto: FAPA-PRESS

Malwina de Brade: absolwentka Wydziału Grafiki Akademii Sztuk Pięknych; maluje, rysuje, zajmuje się animacją filmową, wykłada fotografię i sama fotografuje… m.in. konie. Bez nich nie potrafi funkcjonować, choć o ich dosiadaniu może już tylko pomarzyć. Zamiast więc przejażdżek w siodle, obcuje z końmi z poziomu ziemi. Przy okazji – jak mówi – ładuje się pozytywną energią i uodparnia na wszechobecną głupotę.

MALWINA DE BRADE: rysunek tuszem 24×30 cm

 

Po dziś dzień słyszy odgłos końskich kopyt dochodzący z łódzkiej ulicy, przy której mieszkała w dzieciństwie. Miała zaledwie parę latek, a doskonale pamięta szkapinę ciągnącą wóz załadowany zlewkami z pobliskiego przedszkola i woźnicę wymachującego batem. Ileż to razy biegła do okna, by odprowadzić wzrokiem oddalający się zaprzęg. Kiedy znikał, siadała przy stoliku, brała ołówek, rozkładała kartkę i rysowała, rysowała, rysowała. Oczywiście konie. Początkowo nieporadnie, koślawo – zwierzęta bardziej przypominały kaleki niż mocno umięśnione kobyły; z czasem nikt nie miał wątpliwości, że to „coś” to wierzchowiec, jak się patrzy!

MALWINA DE BRADE: linoryt 21×29 „bez tytułu”

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Gdyby nie dziecięca fascynacja końmi, która wzięła się nie wiadomo skąd, może nigdy nie odkryłaby w sobie zdolności plastycznych. Rysowanie rekompensowało jej niemożność bycia z ukochanymi zwierzakami tête-à-tête. Pierwsze prawdziwe spotkanie z końmi odbyła dopiero po przeprowadzce do Warszawy, w wieku 10 lat w ośrodku jeździeckim „Hubert” nad Jeziorkiem Czerniakowskim. Tamtejszych jeźdźców zdumiewało to, że małą dziewczynkę akceptują wszystkie konie; zarówno tzw. „osiołki”, jak i te, co kopyt używają nie tylko do chodzenia i biegania. Dawała radę gryzącym i kopiącym, złośliwym i leniwym. Tak działo się zresztą i później, gdy jeździła już w innych stajniach.

Foto: MALWINA DE BRADE

Konie zawładnęły nią bez reszty i chyba na zawsze. Kilkakrotnie stawała przez nie przed życiowymi wyborami. Kiedy przyszedł czas szkoły średniej, zastanawiała się, czy nie kontynuować nauki w technikum rolniczym. Poszła do liceum plastycznego, ale pozostawiła sobie otwartą furtkę na później: po maturze miała zdawać na zootechnikę. Targana rozterkami, postawiła jednak na ASP. Do bycia z końmi  – przekonywała sama siebie – nie jest potrzebny tytuł magistra, do bycia profesjonalnym artystą, niezbędne jest poznanie palety technik pozwalających wyrażać siebie i swoje uczucia. Coś za coś.

MALWINA DE BRADE: kolczyki

Niewykluczone, że gdyby zdecydowała się na inny kierunek, po dziś dzień mogłaby jeździć konno. To właśnie sztuka przyczyniła się do jej urazu kręgosłupa. Pojechała na wernisaż, mieszkała w hotelu i… tak pechowo poślizgnęła się pod prysznicem, że lądując na posadzce doznała pęknięcia dysku. Lekarze pogrozili palcem: żadnych koni! Od tamtej pory – już sześć lat – kontakt z nimi ogranicza do głaskania i utrwalania w postaci obrazów, szkiców, rysunków i zdjęć.

MALWINA DE BRADE: akryl na płótnie „Bajka”

–  Nie muszę z nimi przebywać bez przerwy, nie muszę spać w stajni. Wystarczy, że znajdą się w zasięgu mojego wzroku, a od razu robi mi się dobrze „w całej sobie”. Parodniowy seans uspokaja mnie na jakieś dwa miesiące. Kiedy znów zaczyna mnie wszystko wkurzać, wracam do koni. Dla nich byłabym nawet w stanie przenieść się na wieś. Tylko dla nich. Jestem bowiem zwierzęciem miejskim, kocham szum miasta. U koni więc bywam, na stałe mieszkam w Warszawie. Tu tworzę.
Jedynym, a w każdym razie głównym tematem prac Malwiny de Brade w okresie poprzedzającym studia, były konie. Na uczelni musiała dotykać innych treści.
Profesorowie z założenia traktują motyw koński w kategoria kiczu. Rzadko kiedy potrafią spojrzeć inaczej. Powstrzymywałam się więc, rysowałam koniki przede wszystkim dla siebie, ewentualnie wstawiałam je jako jeden z elementów graficznych, a na to dzięki Bogu przyzwolenie dostawałam.

MALWINA DE BRADE: „Wania na Cud klaczy”, ilustracja do bajki pt. „Konik Garbusek”, akwarela, gwasz na papierze, 30 x 45 cm

 

Udało mi się też przemycić konia do pracy dyplomowej, którą robiłam pod kierunkiem Janusza Stannego: ilustracje do rosyjskiej bajki Piotra Jerszowa „Konik Garbusek”.  Szkoda tylko, że obrazki te nie wyszły poza mury uczelni, ale był to czas, gdy w Polsce nikt nie chciał wydawać bajek zza wschodniej granicy rodem. Dziś pewnie byłoby inaczej, ale znowu wymagania wydawców, by plastyk nie tworzył w zgodzie ze swoim sumieniem,  to zabawa nie dla mnie. Nie lubię, gdy ktoś narzuca mi formę i kształt. Z tego zresztą powodu nie współpracuję z redakcjami, których redaktorzy mają przedziwne podejście do fotografii. Według nich zdjęcie ma być ładne, według mnie zdjęcie ma być dobre! To samo z rysunkiem, obrazem i właśnie ilustracją.

MALWINA DE BRADE; foto FAPA-PRESS

Na szczęście istnieją wydawcy pozostawiający Malwinie de Brade wolną rękę. Dla nich w dalszym ciągu ilustruje książki, choć rzadko uwiecznia w nich konie. Te prezentuje na zdjęciach i rysunkach. Są w jej twórczości stale obecne, inspirują i mobilizują.
Piotr Dzięciołowski

    Print       Email

Jedna odpowiedź do “SZUM MIASTA”

  1. AdiWawa pisze:

    Genialny materiał 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Nie zamieszczamy komentarzy niepodpisanych imieniem i nazwiskiem. Jeśli Autor zastrzeże swoje dane, pozostaną one wyłącznie do wiadomości redakcji.