Loading...
Jesteś tutaj:  Home  >  artykul_glowny  >  Bieżący Artykuł

A WSZYSTKO DZIĘKI BABCI ALI

Zosia Presz: warszawska dorożkarka…

ZOSIA PRESZ; foto FAPA-PRESS

 Zosia Presz: studentka weterynarii, instruktorka capoeira (brazylijska sztuka walki), amazonka, startuje z powodzeniem w regionalnych zawodach w skokach przez przeszkody, powozi zaprzęgami, od dziesięciu lat jest warszawską dorożkarką. Biegle mówi po portugalsku i francusku, zna też angielski, włoski i hiszpański.

 

            Chciała być aktorką, konną kaskaderką a najchętniej jednym i drugim. Przez przypadek została dorożkarką. A było tak: szukano kandydata na powożącego omnibusem konnym po warszawskiej Starówce. Padło na Zosię, która mimo młodego wieku (wówczas dziewiętnastolatka) miała już w roli powożącej niemałe doświadczenie. Zdobywała je kilka lat w stajni „Stangret”. Na propozycję więc przystała i przez dwa lata woziła turystów i mieszkańców stolicy na spacery piętrowym pojazdem zaprzęgniętym w dwa potężne perszerony.

            – Czasem sobie myślałam: ja taka drobna, w lejcach dwa wielkie koniska, a ludziska ani trochę się nie boją ze mną podróżować (śmiech).

Widać wzbudzała zaufanie. I wzbudza. Nadal przecież wozi pasażerów po Starówce, tyle że dorożką. Ma własną, do tego trzy swoje konie. Czwartego, również swojego, użytkuje wyłącznie pod wierzch. Teraz, z racji pandemii, całe jej stadko – dla zdrowia i utrzymania kondycji – chodzi pod siodłem. Postój dorożek na Starym Mieście świeci pustką i nikt nie wie, kiedy się zapełni. Ale gdy już wirus odejdzie w siną dal, znów będzie jak dawniej. A dawniej było tak:

Miłość bezgraniczna; foto FAPA-PRESS

            – Dziennie robiłam średnio cztery 25-minutowe kursy. Dwa razy w ciągu dziesięciu lat zdarzyło mi się, że całą zmianę spędziłam na postoju. Bywa też, że potencjalny klient ładuje się do dorożki na siłę i jest tak pijany, że ledwie trzyma się na nogach. Wtedy w ruch idzie bat. Na ogół niezawodny. Kiedyś jednak i on okazał się nieskuteczny. Na szczęście pomogli mi kelnerzy ze staromiejskich kawiarenek i restauracji. To niesamowite. Znamy się właściwie jedynie z widzenia, a wydaje się, że jesteśmy starymi znajomymi. Pamiętam, jak po mojej dłuższej nieobecności na Starówce, witali mnie, jakbyśmy się wieki nie widzieli. Byłam zaskoczona, aż się wzruszyłam. Sama zresztą też się za nimi stęskniłam.

Okazują Zosi wsparcie w trudnych momentach, czasem nawet tragicznych. Na przykład wtedy, gdy podczas jej zagranicznego urlopu zmarł na Rynku Starego Miasta na zawał jej szef. Kiedy wróciła do pracy, pocieszali jak umieli, wspierali i tłumaczyli, że to nie jej wina. Ją jednak do tej pory męczą wyrzuty sumienia.

– Może jakbym nie wyjechała, to by się nie przepracował i nic złego by się nie stało... 

To był zresztą w ogóle kiepski rok w jej dorożkarskiej karierze. Któregoś razu musiała przerwać pracę na skutek poważnej awarii: urwał się jakiś element w przedniej części pojazdu. Odstawiała go więc do warsztatu, ale miast na koźle, by było bezpiecznie, dosiadła konia. Innym razem na wysokości Barbakanu, kiedy wiozła zagraniczną turystkę z dzieckiem, urwało się tylne koło. Wada materiału, dorożka przechodzi regularne przeglądy. Huk był ponoć okropny. Na szczęście nic się nikomu nie stało, a to przede wszystkim za sprawą doświadczonej, znakomicie wychowanej kobyły, Karinki.

Od lewej: Romania, Zosia Presz, Karinka, Dragor des Rocheres. Czwarty, Misiek, poszedł w teren; foto FAPA-PRESS

– Jest tak spokojna, tak ufna, że natychmiast się zatrzymała i ze stoickim spokojem czekała, co będzie dalej. Zawsze uważałam, że tylko takie konie, tak przygotowane, mogą wozić pasażerów. Przecież zawsze może się coś wydarzyć. A to właśnie nawali sprzęt, a to ktoś niespodziewanie wybiegnie na ulicę albo wyjedzie samochodem i trzeba raptownie reagować, a to niecierpliwy kierowca zacznie tak trąbić, że bębenki w uszach pękają.

Czasem nie trąbi, tylko jedzie obok i przez otwarte okno prosi o numer telefonu…

– Tak było! Naprawdę. Zaczepił mnie jakiś pan, gdy stałam pod światłami i błagał o numer komórki. Długo nie dawał mi spokoju, jechał obok, za mną, przede mną, aż usłyszał, że jestem zaręczona. Wtedy odpuścił.

A skoro o zaręczynach

– Ale nie moich. Swojego czasu zamówił u mnie kurs pewien młody człowiek. Uprzedził, że w trakcie przejażdżki będzie chciał oświadczyć się swojej dziewczynie, przyniósł wielki bukiet kwiatów, który ukryłam w schowku. Kiedy wsiadał do bryczki już ze swoją miłością, ona niczego się nie spodziewała. Ależ było romantycznie.

        Zosia Presz była świadkiem wielu mniej czy bardziej wzruszających sytuacji, ale też takich, gdy niektórzy za żadne skarby nie chcieli wsiąść do dorożki, choć ich towarzysze spaceru kurs już opłacili. Ze strachu?

Na koźle; foto FAPA-PRESS

Nasza dorożkarka nigdy się koni nie bała. Wręcz przeciwnie. A zakochała się w nich w wieku jedenastu lat na zielonej szkole w Stadninie Koni Kierzbuń. Po powrocie do domu nudziła ojca, by zapisał ją do jakiejś szkółki jeździeckiej. Tata – trener narciarstwa wodnego – miał jednak wobec córki inne plany. Chciał z niej, podobnie jak z syna Jana, zrobić zawodniczkę swojej ulubionej dyscypliny. Jakiś czas nawet trenowała, ale pociąg do koni okazał się bez porównania silniejszy. I wtedy w sukurs przyszła, nieżyjąca już, ukochana babcia Ala, która wnuczkę zaczęła prowadzać do stajni potajemnie. W pewnym momencie tata dał za wygraną, a Zosia spędzała z końmi nie tylko godziny w tygodniu, ale zaliczała jeden po drugim obozy jeździeckie. Z czasem, w zamian za jazdy, pracowała w stajni, we wspomnianym „Stangrecie”. Dziś nie wyobraża sobie innego życia, choć jednak wciąż ją ciągnie do aktorstwa, które wymyśliła sobie jako mała dziewczynka. A przecież jedno nie wyklucza drugiego. Znakomicie radząca sobie w siodle i na koźle aktorka to przecież dla reżyserów atut nie do pogardzenia. (hnk)

 

 

 

 

    Print       Email

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Nie zamieszczamy komentarzy niepodpisanych imieniem i nazwiskiem. Jeśli Autor zastrzeże swoje dane, pozostaną one wyłącznie do wiadomości redakcji.